piątek, 4 września 2015

Rozdział czternasty




Znowu padał deszcz.
Czułem się tak, jakby ktoś kazał mi oglądać wciąż odtwarzany od nowa film. Po raz kolejny roztargniony jechałem czym prędzej po drodze w lesie, starając znaleźć się na miejscu jak najszybciej, by żadna sekunda nie została utracona.
I znowu się bałem. Byłem tak bardzo, bardzo przerażony, że nie zdążę.
Rozmowa z Clarą trwała krótko; od razu zrozumiała, że natychmiastowy wypis jest i dla mnie, i przede wszystkim dla Laury, bardzo ważny. Wszystko załatwiła, tak że moja żona była gotowa już po godzinie. Clara dała nam jeszcze leki, podłączyła Laurę do kroplówki i kazała mi uważać, a w razie czego do niej dzwonić.
Nie sądziłem, że lekarze tak szybko zgodzą się na wypisanie Laury. Może i oni, tak jak moja żona, nie widzieli nadziei na to, że przeżyje do jutra? Chyba tylko ja wciąż jeszcze modliłem się o cud, o siłę dla najwspanialszej kobiety na świecie, która mimo beznadziejnej sytuacji potrafiła mnie aż tak zmienić.
– Jak się czujesz? – spytałem, choć nie było to potrzebne.
Laura w odpowiedzi jęknęła.
– Nie sądziłam, że to aż tak boli – westchnęła. – Ta kroplówka jest niewygodna.
– Ale ratuje ci życie.
– Do czasu.
Laura stała się okropną pesymistką. Od tygodnia zupełnie jej nie poznawałem, ale tłumaczyłem to nagłym pogorszeniem stanu zdrowia żony. Przecież do tej pory trzymała się całkiem dobrze, no może poza kilkoma incydentami, ale w miarę normalnie funkcjonowała. Teraz stała się żywą roślinką, potrzebującą mnóstwa troski i opieki, a także wsparcia, które postanowiłem jej zapewnić.
W takiej sytuacji chociaż jedno z nas powinno udawać, że wszystko nie jest już stracone, choć przyznam, że zaczynałem się podłamywać.
– Wierzę, że jak najdłużej – mruknąłem, szukając po omacku jej ręki.
W końcu ją znalazłem; uścisnąłem delikatnie jej kościste palce, mając nadzieję, że zdążę na czas.
– Wyjeżdżałam stąd w deszczu i z nim wracam – zachichotała niespodziewanie Laura. – Pewnie i przy nim umrę.
Naprawdę nie miałem w tamtej chwili zbytniej ochoty na czarny humor. Laura najwyraźniej była bliska załamania.
– Nie mów tak – poprosiłem ją, widząc w oddali bramę prowadzącą do naszego domku. – Lauro, wierzę w ciebie.
Tym razem nic nie powiedziała.
Kiedy wreszcie dojechaliśmy do celu, zacząłem się zastanawiać, jak przeniosę Laurę do środka. Była od kilku dni tak słaba, że ledwo mogła usiedzieć bez poduszki, więc co tu mówić o chodzeniu, tym bardziej że intensywnie padał deszcz, przez co cała weranda była mokra i śliska.
– Poczekaj chwilę, otworzę drzwi i wezmę torbę z lekarstwami.
Nie chciałem zostawiać jej zupełnie samej w samochodzie, gdy tak leżała pozbawiona sił na tylnym siedzeniu, podczepiona do kroplówki, jednak musiałem od czegoś zacząć.
Zdążyłem przemoknąć do suchej nitki, biegając w tę i z powrotem z rzeczami, bojąc się, że gdy wrócę do auta, zastanę martwą Laurę, jednak w końcu przemogłem się i otworzyłem tylne drzwi. Wciąż tam leżała, w tej samej pozycji, jednak jej oczy skupiły na mnie wzrok.
– Chodź, musimy wejść do środka – powiedziałem łagodnie i pomogłem jej wysiąść.
Próbowała najpierw iść sama, wzbraniając się przed moją pomocą, jednak gdy omal się nie przewróciła, zupełnie się poddała. Wziąłem ją na ręce i pozwoliłem wtulić się w moją kurtkę. Gdy tak trzymałem ją w ramionach, kruchą, bezbronną i opadłą z resztek sił, zrozumiałem, jak bardzo ją kocham, jak bardzo boję się jej utraty.
Nie byłem gotowy na jej śmierć. To taki cholerny paradoks: nie martwiłem się, gdy chciałem od niej odejść do Monique, gdy jednak sytuacja tak diametralnie się zmieniła, gdy staliśmy w obliczu śmierci Laury, mogłem nawet się z nią zamienić, by tylko ją ocalić od choroby.
Wniosłem ją do salonu i ułożyłem wygodnie na kanapie, którą chwilę wcześniej odpowiednio przygotowałem, układając na niej stos miękkich poduszek. Rozpaliłem w kominku, otworzyłem okno, by wpuścić do środka choć odrobinę powietrza i pozbyć się tego przykrego zapachu stęchlizny.
– Może zaparzę ci herbatę – zaproponowałem i już ruszyłem do kuchni, gdy potrzymał mnie głos Laury.
– Nie odchodź – powiedziała słabiutko. – Nie zostawiaj mnie, Matt. Boję się.
Co ja miałem zrobić?! Chciało mi się płakać, miałem ochotę schować się w pokoju bez klamek i zostać tam do końca życia, byle by tylko uniknąć widoku cierpiącej żony. Przysięgam, że w tamtej chwili oddałbym wszystko, by choć trochę ulżyć jej w bólu. Szkoda, że nie mogliśmy się zamienić; wtedy Laura mogłaby żyć bez męża, który tak bardzo ją zranił.
– Ja też się boję – przyznałem, siadając na podłodze tuż przy kanapie.
Ująłem delikatnie dłoń mojej żony, która leżała oparta wygodnie o poduszki i wyglądała za okno. Krople deszczu spływały jej po twarzy i szyi, ale gdy tylko sięgnąłem po ręcznik, by je osuszyć, ta delikatnie odtrąciła moją rękę.
– Nie rób tego – poprosiła, uśmiechając się delikatnie. – Przyjemnie jest czuć się mokrym.
– Wygodnie ci? – upewniałem się, ustawiając kroplówkę tak, by jak najmniej nam przeszkadzała. Torba z lekarstwami stała tuż obok, bym w razie czego mógł pomóc Laurze.
– Tak, jest cudownie – odparła, kierując na mnie wzrok.
– Może chcesz bliżej kominka?
– Nie, tak jest dobrze. Matt, nie unikaj mojego wzroku.
Wtedy zacząłem płakać, zupełnie jakbym był małym dzieckiem, któremu zabrano zabawkę. Zresztą, czułem się jak taki bezbronny chłopiec, bo właśnie traciłem kogoś niezwykle cennego, kogoś, kogo nie potrafiłem docenić w odpowiednim czasie: moją Laurę.
– Tak bardzo mi wstyd – wykrztusiłem, chowając twarz w dłoniach Laury. – Tak bardzo nie chcę cię stracić. Kocham cię i żałuję, że zgotowałem ci takie piekło.
Trząsłem się jak galareta, wściekły na siebie. Moje słowa były puste i bezsensowne, pozbawione jakiejkolwiek wartości. Co one niby miały zmienić? Nie zwrócą mi mojej zdrowej Laury, nie sprawią, że poczuję się choć trochę lepiej.
W sumie to należyta kara za to, co uczyniłem: miałem już cierpieć i żałować swoich czynów do końca życia.
– Matt, proszę, nie mów takich rzeczy. Naprawdę nie musisz być na siebie zły. To nie twoja wina, że się zakochałeś. Owszem, teraz tego żałujesz i wcale ci się nie dziwię, ale mogłeś zrobi milion gorszych rzeczy. Ja już dawno ci wybaczyłam.
Dlaczego musiała być tak dobra?! Dlaczego na każdym kroku musiała udowadniać mi, jak bardzo mnie kocha?!
Przy niej czułem się brudny, niegodny. Nie zasługiwałem na ogrom miłości, jakim obdarzyła mnie Laura. Wiedziałem, że mnie kocha, od momentu, w którym zgodziła się zostać moją żoną. Było to ponad sześć lat temu; nie znaliśmy się za dobrze, ale ja już wtedy byłem pewien, że oszalałem na punkcie tej pięknej i inteligentnej dziewczyny.
Powiedziała magiczne „tak” na jednej z wycieczek, na które ją zabrałem. Wyjechaliśmy wtedy trochę za Los Angeles, na jedną z dzikich plaż, gdzie rzadko można było zobaczyć jakiegoś zagubionego turystę. To właśnie tam, pod rozłożystą wierzbą, która jakimś cudem wyrosła tuż przy brzegu, przyklęknąłem na jedno kolano i wręczyłem jej skromny pierścionek.
Laura wyglądała na naprawdę zaskoczoną; nie spodziewała się, że oświadczę się jej tak szybko. Długo patrzyła się na połyskujący w kalifornijskim słońcu brylant, po czym rzuciła mi się na szyję, w ten  sposób zgadzając się na małżeństwo.
Wtedy jeszcze nie miałem pojęcia, co zrobię kilka lat później, ale też nie byłem świadomy, jak cudowną i dobrą osobą jest moja Laura. Szczerze? Nie wiedziałem, że mam obok siebie taki skarb aż do teraz. Co za wstyd. Moja żona znała mnie doskonale, zwracała uwagę na wszystkie niuanse i szczegóły, a ja nawet nie zauważyłem ciężkiej choroby, którą przechodziła.
Byłem taki ślepy, zapatrzony w siebie… Co Laura we mnie widziała?
– Pamiętam, jak przyjechaliśmy tu zaraz po naszym ślubie – wychrypiała Laura, biorąc mnie za rękę. Podniosłem głowę i spojrzałem na jej bladą twarz, tak zmęczoną i pozbawioną dawnego blasku. – Świeciło słońce, a ten domek tak przyjemnie pachniał świeżym drewnem…
Też to pamiętałem.
Niedługo bawiliśmy się na naszym weselu. Zaraz po ceremonii i wręczeniu prezentów mieliśmy sesję zdjęciową, potem tylko na godzinę pojechaliśmy do gości, by potańczyć przy inspirującej muzyce i wypić trochę włoskiego wina. Po tym wszystkim wymknęliśmy się do samochodu, pośpiesznie przebraliśmy i ruszyliśmy do domku. Do dzisiaj pamiętam ten charakterystyczny dźwięk puszki uderzającej o asfalt, gdy jechaliśmy specjalnie przystrojonym autem przez centrum Corony.
Kiedy dotarliśmy na miejsce, porwałem moją Laurę na ręce i przeniosłem ją przez próg. Nie wychodziliśmy potem na zewnątrz kilka dni.
– Poobijałeś mnie o framugę drzwi – zaśmiała się słabym głosem. – I podarłeś sukienkę. Lubiłam ją.
No tak, Laura wyglądała fenomenalnie w tej kwiecistej sukience, którą założyła zaraz po zdjęciu długiej i eleganckiej sukni ślubnej. Pamiętam, jak promiennie i świeżo wyglądała, pozując do kolejnych zdjęć.
– Też ją lubiłem – zaśmiałem się.
Atmosfera między nami trochę się rozładowała, prawdopodobnie za sprawą wspomnień.
– Pewnego dnia poszliśmy na biwak w sam środek lasu – przypomniała sobie.
– I złapała nas burza – dokończyłem z uśmiechem na ustach. – Wróciliśmy do domu o trzeciej w nocy, a namiot nie nadawał się do niczego.
– Przynajmniej było zabawnie, gdy chciałeś mi pomóc w zbieraniu rzeczy i poślizgnąłeś się na błocie. Przejechałeś jakiś metr, dopóki nie przywaliłeś w drzewo.
Parsknąłem śmiechem na to wspomnienie.
– Wszystko bolało mnie przez trzy dni.
– Jakoś tego nie zauważyłam.
Znowu zacząłem się śmiać, zadowolony z tego, że Laurze wrócił dawny humor.
– Nabijasz się ze mnie.
– Ależ skąd.
– Jak się czujesz? – spytałem w końcu.
Laura westchnęła.
– Bywało lepiej, ale przynajmniej nie jestem nieprzytomna – mruknęła i zaraz dodała: – Chce mi się trochę pić.
– Poczekaj, przyniosę ci wodę.
– Nigdzie się nie wybieram.
Podniosłem się, poszedłem do kuchni, wciąż oglądając się za siebie, by upewnić się, że z Laurą wszystko w porządku, po czym nalałem wody do szklanki. Z powrotem znalazłem się przy mojej żonie, zbyt osłabionej, by się podnieść.
– Trochę tu zimno – westchnęła. – Przyniesiesz mi koc?
Bez słowa zrobiłem to, o co mnie poprosiła. Znowu usiadłem przy łóżku, wziąłem ją za rękę i oparłem głowę o jej nogi.
– Spójrz, już nie pada.
Rzeczywiście, na zewnątrz znacznie się przejaśniło. Przez gęsto rosnące drzewa delikatnie przebijało światło słoneczne, ptaki szybowały na niebie, a ślad po deszczowych chmurach zaginął.
– Zabierz mnie na werandę – znowu poprosiła, patrząc tęsknie za okno.
– Na pewno? Na dworze jest teraz zimno…
– Dam sobie radę.
Podniosłem ją i ucałowałem w czoło. Czułem, że coś jest nie tak, ale Laura nie chciała mi nic powiedzieć. Jęknęła jedynie, że ją boli, ale ja wiedziałem swoje – być może to ostatnie minuty jej życia.
Nie, nie, nie. Nie teraz i nie tu.
– Będzie dobrze – zapewniła mnie cichutko. – Zobaczysz, wszystko się ułoży. Coś musi się skończyć, by inne mogło zacząć.
– Ale dlaczego ty? – jęknąłem.
Najwyraźniej istnieją pytania bez odpowiedzi, bo Laura nic nie odmruknęła.
Wyszliśmy na zewnątrz. Tak jak się spodziewałem, było zimno i mokro. Powietrze pachniało deszczem i lasem, ale przyznam, że pogoda wreszcie zaczęła dopisywać. Podszedłem do ławki stojącej tuż przy drzwiach, która, schowana wcześniej pod dachem, uchowała się od kropli, usiadłem i ułożyłem Laurę tak, że jej głowa spoczywała na moich kolanach.
– Wygodnie?
– Jak nigdy – zapewniła, patrząc na mnie uważnie.
Oddychała szybko i płytko, co bardzo mnie zaniepokoiło.
– Lauro?
– Wszystko w porządku.
– Może pójść po torbę?
– Nie chcę umrzeć sama.
– Nie mów tak, to nieprawda. Jesteś silna…
– Byłam…
– I wiem, że teraz nie możesz mnie zostawić.
Cholernie się bałem momentu, w którym Laura zamknie oczy i już więcej ich nie otworzy. Gdzieś w głębi serca czułem, że ta chwila nadejdzie, ale nie byłem na nią gotowy. Chciałem płakać i wyć, pokazać światu, jak jest bezlitosny, ale nie mogłem się teraz poddać, nie na oczach Laury.
– Kocham cię, Matt. I nie zadręczaj się, bo dawno ci wybaczyłam.
Pocałowałem ją delikatnie, tak jak robiłem to dawniej, gdy wszystko było w porządku. Ścisnąłem mocno jej dłoń, przerażony, że nie umiem jej już pomóc.
– Ja ciebie też kocham – zapewniłem ją, a po policzkach znowu zaczęły cieknąć mi łzy.
Laura przez chwilę obserwowała rozjaśnione niebo, uśmiechając się delikatnie. Słyszałem, że coraz trudniej było jej oddychać, ale gdy spytałem, czy pójść po leki albo zadzwonić do Clary, stanowczo pokręciła głową.
– Jest dobrze, Matt, tak jak chciałam.
Coraz częściej spazmatycznie nabierała powietrza, próbując złapać oddech, a ja zamknąłem oczy, bo nie mogłem dłużej znieść widoku jej cierpienia. Nie zasłużyła na taką śmierć, nie zasłużyła na takiego męża ani takie traktowanie.
– Jestem już zmęczona – jęknęła po chwili, a ja na nią spojrzałem.
Miała wielkie oczy, w których kryło się prawdziwe przerażenie. Bała się chyba bardziej ode mnie, może nie samej śmierci, ale tego, co ją czeka później. Wierzyła w Boga i życie pośmiertne, ale teraz, gdy rzeczywiście stała w obliczu śmierci, wszystko zaczęło ją przytłaczać.
– Nigdy cię nie zapomnę – obiecałem, całując ją w czoło.
– Dziękuję, że byłeś. I jesteś.
To ostatnie, co powiedziała.
Jej oddech stał się płytki, coraz rzadziej nabierała powietrza. Wpatrywałem się w jej blednące policzki, w ten strach ukryty w jasnych oczach, ból malujący się na twarzy…
Aż w końcu wszystko się skończyło.
Laura zamknęła oczy, by już ich nigdy więcej nie otworzyć.

~*~
Bardzo przygnębiający rozdział, którego spodziewali się prawdopodobnie wszyscy. Stało się tak, jak sobie zaplanowałam już prawie rok temu, i wiem, że inne zakończenie nie miałoby racji bytu. Tak musiało być.
 Ostatni rozdział już w niedzielę. Tego dnia wystartuję również z kolejnym opowiadaniem, które obiecałam już jakiś czas temu.
Wasza Elif

5 komentarzy:

  1. ............
    Chyba nie bede w stanie napisać nic konstruktywnego


    To takie niesprawiedliwe!!!

    Condawiramurs

    OdpowiedzUsuń
  2. Płaczę i nie wiem co napisać. Znów bardzo dobrze dobrałaś muzykę, która świetnie podkreśla nastrój tego rozdziału.
    Zdarzyło się dokładnie to czego się spodziewałam i obawiałam. Nie mam pojęcia kogo jest mi bardziej żal. Laura wiele wycierpiała, ale nie była sama, umarła kochana. "Dopóki śmierć nas nie rozłączy" - stało się. Matt był z nią do końca. To piękne, ale i smutne zarazem. Laury już nie ma, o nic się nie musi martwić, ale Matthew został. Jest mi go strasznie szkoda. Będzie musiał sobie poradzić ze śmiercią żony. Wątpię, by wrócił do Monique, bo według mnie ona teraz jest dla niego uosobieniem zdrady Laury i ogromnego błędu jaki popełnił. W każdym razie życzę mu szczęścia. No i jestem ciekawa ostatniego rozdziału.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Matt nie mógł jej opuścić w takiej chwili - został z nią do końca. Szkoda, że ich miłość przerwała śmierć Laury, ale Matt musi sobie jakoś poradzić z żałobą. Czy wróci do Monique? Szczerze wątpię.
      Dziękuję za opinię :)

      Usuń
  3. No i się popłakałam. To w cholerę niesprawiedliwe.

    OdpowiedzUsuń

Obserwatorzy

Mrs Black bajkowe-szablony